Sobota, 24 listopada 2012 roku
Byłem wczoraj w Muzeum Narodowym i teatrze Kwadrat. Wyjazd zorganizowało Stowarzyszenie Przyjaciół Strachówki. Znalazłem się tam dosyć przypadkowo, na zaproszenie „dobrego człowieka”.
Jeśli chodzi o organizację imprezy, była wzorowa. Niestety Muzeum, a w szczególności spektakl teatralny wzbudziły we mnie mieszane uczucia.
Przewodnik w Muzeum, młody absolwent historii sztuki, uparł się, by pokazać nam szczegółowo kilka obrazów, typowych dla jakiejś epoki. Tymczasem wiadomości, które nam przekazywał, jakieś szczególiki i niuanse były nam zupełnie niepotrzebne. Obraz moim zdaniem przemawia do widza nie dlatego, że to jest Rembrandt czy El Greco. Przemawia do nas kolorem, pięknem i treścią, a nazwisko jest ważne dla kolekcjonerów sztuki i snobów. Pokazując jeden obraz przez 15 minut, bombardował nas wiadomościami, które wcale nie przybliżyły nas do znajomości malarstwa i wywietrzały nam z głów prawie natychmiast.
Gwoździem wizyty w Muzeum był niewątpliwie obraz Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”. I tu moje odczucia nie są pozytywne. Obraz jest źle wyeksponowany, reflektory zbyt blisko umieszczone, a kolory przez to robią wrażenie wyblakłych. Te reflektory zastawiają mnie najbardziej. Przecież oprócz wilgoci, właśnie światło źle wpływa na obrazy. Czyżby więc nie był to oryginał?
A teatr? Jeszcze na widowni czuje się atmosferę, panie w eleganckich sukniach, panowie w garniturach, a na scenie… burleska. Sztuka "Przez park na bosaka", którą dobry teatr powinien omijać z daleka, dobra na letnie ogródkowe teatrzyki. Niepotrzebna bieganina, za głośna muzyka, humor sytuacyjny, który wcale mnie nie śmieszył. Teatr Kwadrat ma humor wpisany w biografię. Ale boję się, że Dziewoński się w grobie przewraca, bo humor w Jego czasach był trochę inny. Wspomnienie Fondy i Redforda, którzy jakoby osiągnęli sławę dzięki tej sztuce jest po prostu niesmaczne, a co gorsze niezgodne z prawdą. I nie sugerujmy się wybuchami śmiechu na widowni. Teraz gdy aktor powie na scenie: dupa, wszyscy śmieją się tak samo. Dlaczego wobec tego widownia była pełna? Myślę, ze przyczyną jest brak rzetelnej krytyki teatralnej. Każda tzw. krytyka składa się teraz z ochów i achów na temat głębi sztuki, ukrytych aluzji, wspaniałej gry aktorów, cudownej scenografii i geniuszu reżysera. „A tu pospolitość skrzeczy”, jak mówi Poeta do Gospodarza w „Weselu”. A propos, w Muzeum dzięki panu przewodnikowi umknęło nam malarstwo Wyspiańskiego. A przecież mogło nam dostarczyć dużo więcej wzruszeń niż uczeń ze szkoły Rembrandta…