PRZEDWOJENNY JADÓW I WOJENNE LOSY JEGO MIESZKAŃCÓW

         Jako wstęp, pozwolę sobie zacytować fragment wspomnień pana Suchenka:

Przedwojenny Jadów był brudnym i bardzo zaniedbanym miasteczkiem – z powodu braku kanalizacji, uliczne rynsztoki były pełne, co łatwo dawało się odczuć w powietrzu już od granic miasta. Jadów liczył przed wojną około 2500 mieszkańców, w większości Żydów. Polaków było ok. 800 osób. Zarówno same miasteczko jak i okoliczne wsie były biedne, w Jadowie w niektórych izbach mieszkało nawet do 10 osób. Obie społeczności – żydowska i polska, żyły obok siebie i  kontaktowały się na minimalnym, niezbędnym poziomie – były to głównie relacje handlowe.

Relacje towarzyskie należały do rzadkości i dotyczyły prawie wyłącznie inteligencji z obu stron. Nie zasymilowani Żydzi stronili od kontaktów z Polakami, wręcz się izolowali. Większość, chodząca w chałatach, nawet w obecności Polaków rozmawiała ze sobą po żydowsku. Dzieci żydowskie, nie pochodzące z rodzin zasymilowanej inteligencji a uczęszczające do szkoły w Jadowie, na ogół nie przyjaźniły się z polskimi rówieśnikami. Nie było też przed wojną  mieszanych małżeństw. Polacy nie byli zapraszani na żadne żydowskie uroczystości, sami też nie garnęli się do kontaktów z Żydami.”

W tym Jadowie w 1915 roku urodziła się Sara Chrynowicka. Do śmierci mieszkała w USA, otoczona dużą, kochającą rodziną. Zmarła 6 czerwca ubiegłego roku. Udało się jej przeżyć II wojnę światową i zagładę Żydów. Z Jadowa poza nią ocalało jeszcze tylko kilkoro. Niektórzy dzięki poświęceniu Polaków. Swoje losy opisała w pamiętniku, który otrzymałem dzięki uprzejmości pana Marka Woźniaka.

A oto wspomnienia pani Sary Chrynowickiej (pisownia oryginalna).

Część I

Moja rodzina

Urodziłam się w Jadowie w 1915r. Moi rodzice też tam się urodzili. Ojciec miał na imię Jerachmiel Chrynowicki, a matka Chaja – co oznacza „życie”.

Matka była z domu Szwarcberg a jej mama z domu Mularska, a jej mama z domu Zylberman. Miałam trzech braci i dwie siostry – od najstarszego: Hilary, Pesia, Mojżesz, Chana i najmłodszy brat Joel.

Moja matka urodziła się w Jadowie, ale wychowana była na wsi w Myszadłach. Tam było duże gospodarstwo mojego dziadka.

Ojciec był krawcem, bardzo poważanym w Jadowie -ubierała się u niego tylko inteligencja, był ławnikiem w sądzie; uczył też rzemieślników. Warsztat ojciec miał na ulicy Warszawskiej (obecnie Poniatowskiego), na przeciwko kamienicy gdzie generał się urodził (generał Gustaw Orlicz-Dreszer)

(ten dom należał do męża brata)

Ojciec miał dwóch braci i siostrę – był najmłodszy z rodzeństwa. Jeden z braci Mendel, był buchalterem u Zylbermanów, którzy mieli w Jadowie piekarnie i sklepy mięsne. Działał też w gminie żydowskiej w Jadowie. Przez krótki czas prowadził też sklep z damską odzieżą. Drugi brat ojca Dawid miał żonatego syna w Warszawie. Siostra ojca - Małka Wiater przed wojną mieszkała w Wyszkowie. Po spaleniu Wyszkowa w 1939 roku przeniosła się do Jadowa

(Wszyscy zginęli w czasie wojny w Treblince).

Właścicielem kamienicy w której był ojca warsztat był Polak, Pan Orembski. Myśmy mieszkali w jego kamienicy.

Głównie Żydzi u nas pracowali; był jeden Polak Kazik G. Jego ojciec był naszym szewcem rodzinnym i kiedyś był sąsiadem. Myśmy z nimi bardzo dobrze żyli, było wielu innych dobrych szewców, ale myśmy tylko do nich chodzili. Kazik w czasie wojny wyjechał do Warszawy, bo ojciec nie miał prawa trzymać ludzi.

Wyszłam za maż w lipcu 1939 w Warszawie i miałam wyjechać do Paryża – mój mąż, Gerszon Litwak, trzy lata był w Paryżu i uczył sie projektanctwa. Rodzice męża, Aaron i Liba Litwak - urodzili się w Jadowie, przed wojną mieszkali za Stoczkiem ale zamienili przed wojną dom, kupili plac i przenieśli się do Jadowa. Mój teść był chasydem od rabina radzyńskiego. Mój mąż nosił imię tego chasyda Gerszon Henoch, bo jego rodzice byli chasydami, nadzwyczajnie dobrzy ludzie. Mój mąż nie był chasydem. Mąż miał brata, który mieszkał z rodziną w Warszawie. Podczas bombardowania Warszawy przyjechał z dwojgiem dziećmi i żoną do Jadowa. Mieszkali u Szpilerów (jeden syn Szpilera żyje jeszcze w Izraelu). Moją teściową spotkałam pierwszy raz jak miałam 10 lat, przyszła w odwiedziny do Pani Goldberg. Powiedziała, że muszę być po ojcu mądrą dziewczynką i zapytała, którego z jej synów chciałabym wziąć za męża.

Na podróż poślubną pojechaliśmy do Urli. Po ślubie mieszkaliśmy w tej samej kamienicy co warsztat ojca. Rodzice mieszkali na górze, a ja z mężem na dole. Dom też mieli rodzice w Nowym Jadowie – tam, gdzie potem było getto.

Sąsiad był listonoszem, miał dom po lewej stronie, a po prawej też był Polak, który razem z moim ojcem budowali wspólną studnię. To były domy jednopiętrowe, nie murowane – był tam też duży ogród owocowy. Ale było wygodniej mieszkać na Warszawskiej i otrzymaliśmy pieniądze lokatorskie za dom. Przed wojną mieszkali tam urzędnicy gminy. Po wojnie przyjechał jeden człowiek z Jadowa do Szczecina gdzie byłam i sprzedałam dom. Myśmy w czasie wojny jednak w tym domu nie mieszkali. Mieszkaliśmy obok, bo Polacy się wyprowadzili, cała rodzina w jednym pokoju – dziesięć osób.(m.in. oboje rodzice, teściowa Litwak- teść zmarł jeszcze przed gettem na suchoty, babcia Szwarcberg z domu Mularska)

Pochodziłam z bardzo patriotycznej rodziny. Ojciec podczas Pierwszej Wojny Światowej był w Rosji i został ranny, był jeńcem w Niemczech. Jak Bolszewicy napadli na Polskę, to ojciec walczył w Warszawie – nie pamiętam w jakiej jednostce - był piechociarzem. Ojciec został jednak później syjonistą od Żabotyńskiego. On zaczął rozumieć jak zaczęła się endecja, że nie jest pierwszym obywatelem Polski i potrzebujemy mieć swój kraj.

Brat mamy, Wolf Szwarzberg walczył o Polskę, był legionistą i sanitariuszem. Walczył też przeciw Bolszewikom. W nagrodę chcieli mu dać pozwolenie na prowadzenie monopolu w Jadowie, ale on nie chciał, bo nie był handlarzem. Miał Krzyż Walecznych jako jedyny w powiecie wśród Polaków i Żydów. Nosił wujek na marynarce taką wstęgę i wszyscy mu salutowali.

Mój brat Hilary, który się urodził w 1916, był plutonowym w kawalerii, w 1 Pułku Strzelców Konnych w Garwolinie. Przed wojną kiedy poszedł zdawać egzamin przed komisję wojskową skierowano go na badania do szpitala Piłsudskiego w Warszawie i powiedzieli, że ma prawdopodobnie raka skóry na policzku, a on zaczął płakać, „Nie, ja muszę być we wojsku!”. Miał zaświadczenie, że był dobrym strzelcem. Stosunki w wojsku były dobre, brat nigdy niczego złego nie powiedział. Czasami chłopskie syny mówili, że „Żydzi zabili Pana Jezusa”, ale mieli uszanowanie przed moim wujkiem. Hilary też sympatyzował z partią Żabotyńskiego . Kiedy w 1939 został zmobilizowany, wrócił na krótko do domu, ojciec go pobłogosławił i powiedział: „Hilary, bądź z pierwszych!”. On doszedł prawie do granicy rumuńskiej. Wojsko chciało żeby przeszedł z nimi, ale on bał się, że rodzice pomyślą, że zginął i wrócił. W czasie podróży powrotnej, Niemcy go zabrali do jakiegoś miasteczka. Tam nie było obozu, tylko ogrodzenie. Ładne dziewczyny, Polki i Żydówki pomogły jemu i innym jeńcom uciec. On dostał się do domu żydowskiego, dali mu chłopską kurtkę i pomału doszedł do Warszawy. Cała drogę przeszedł pieszo. W Warszawie mama miała siostrę z rodziną, odpoczął dwa dni i poszedł pieszo do Radzymina i tam policjant polski pomógł mu wrócić.

W 1934 roku najmłodsza siostra mamy chciała wyjechać do Rosji, miała tam narzeczonego, który wyjechał do Rosji z Jadowa w 1930 roku. Nie był komunistą tylko miał tam rodzinę jeszcze z czasów cara a w Polsce był sierotą. Ojciec cioci nie puścił.